wtorek, 23 czerwca 2009

albo powódź albo posucha...

tak,
poznałam W.
bardzo rozsądnie po kilku godzinach rozmowy przez kabelki zwane potocznie internetem (no, nie kabelki... WiFi :P ) o godzinie 00.10 poprawiłam makijaż, wsiadłam do mej srebrnej strzały i pojechałam na parking pod castoramę (tą na olszy).
Czekał...
ogromny granatowy jeep z jeszcze bardziej przerażającym kierowcą...
ba! mało tego! ja jeszcze wsiadłam do tego jeepa a ten zawiózł mnie w środku nocy na kopiec kraka :)

I tak sobie jest pan W...
sporo za, wiele przeciw... ale ja i tak jutro wyjeżdżam na dłużej więc niech sobie tam będzie :) motyli nie ma :)


I jest T...
biurowy romans...
Nie zakończył się jak przypuszczałam tamtej nocy po weselu...
niby nic się nie działo, ale...
Czemu zawsze musi być to ALE???
Był dzisiaj... pożegnać się... posiedzieliśmy, pogadaliśmy...
Jak wychodził już... złapał mnie za brodę i pocałował... i pocałowałam... i całowaliśmy się!
Jedyne co powiedział "oj, jakoś nie możemy przestać :) "
Prawda...

po 10 minutach zadzwonił, powiedział, że mało pogadaliśmy (już widzę o jaką rozmowę mu chodziło)i że może jeszcze jutro, zanim wyjedzie, zanim ja wyjadę...

Najgorsze, że nie mam nic przeciwko!
Moralniak poszedł się paść!!!!!!

2 komentarze:

  1. hahaha :) ja odpusciłam sobie znajomosci wirtualne...

    powodzenia i ostroznosci ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajomości wirtualne są takie brrrrr ... z charakterkiem i niewątpliwie z odrobiną (czasem dość sporą) niebezpieczeństwa, ale jestem ZA ;-)
    I bardzo dobrze, że Moralniak "przydusił komara" hahahaha i tak nic nie zmieni, a tylko burzy radość z grzeszków ;-)

    OdpowiedzUsuń